Światowiec z Londynu uważa, że po prostu sprzedaje usługi. Usługi, które mają być tak łatwo dostępne, jak łatwo można kupić puszkę fasoli w TESCO. Przykład pochodzi zresztą z dyskusji poprzedzającej wprowadzenie w Anglii, w październiku, przepisów, które już ochrzczono mianem TESCO LAW. Mają one ostatecznie zlikwidować pomoc oferowaną przez prawników w dotychczasowej formie - w kancelariach, przy zachowaniu poufności i w atmosferze wyjątkowości, w której klient uzyskiwał wiedzę nawiązującą do reguł z „Procesu” Kafki.
Teraz pomoc prawna ma być produktem oferowanym przez wszystkich i wszędzie, w tym także w supermarketach lub w kioskach z gazetami. Rewolucja ma być totalna. Straci nawet na znaczeniu środowiskowy dress code, bowiem klienci będą zapewne obsługiwani przez sprzedawców ubranych w jednakowe firmowe t-shirty. Na razie w Anglii, ale nie łudźmy się, rychło także u nas. Bo to nie ustawodawca, w tym unijny, wymyśla niestworzone historie. To wymagania klientów przekształcają świat.
Jeżeli tak się stanie, to obsługę drobnego biznesu i porady prawne dla obywateli opanują sieci finansowane przez kapitał zewnętrzny, a poza systemem pozostaną tylko ekskluzywni adwokaci do spraw sądowych, rzadcy specjaliści i duże sieci międzynarodowe. Oraz jakieś mamuty i dziwolągi w miejscach zapomnianych.
Niedowiarkom przypomnę, że kiedy dwadzieścia lat temu pojawiały się w Polsce pierwsze centra handlowe, przyzwyczajeni do swojej pozycji drobni sprzedawcy też nie wierzyli w zmierzch świata rodem z PRL. Mówili, że osobista więź z klientami wygra z fabryką, która jest nastawiona na iluzję przyjaznego i łatwego wyboru. „Głupcy wierzą w poranek” - napisał kiedyś Marek Hłasko.
To, co się dzieje w Europie, wieszczył już raport Nelli Kroes z 2005 r., w którym zapisano, że w stosunku do konsumentów, sektora publicznego i przedsiębiorców należy stosować odrębne regulacje pomocy prawnej; różnicować bezpieczeństwo, konkurencyjność i tajemnicę. Każda grupa obywateli - konsumenci, przedsiębiorcy, przestępcy, a może nawet samotne matki - powinna mieć dedykowaną grupę prawników, zawód prawniczy tylko dla niej. Będą oni nie tylko specjalistami w dziedzinie, którą się zajmują, ale będą także musieli mieć odmienne reguły wykonywania zawodu.
Obrońcy karni będą niezależni, aby móc walczyć z potęgą państwa, i wyposażeni w tajemnicę zawodową najpilniej chronioną. Pełnomocnicy przedsiębiorców będą reprezentowali klientów o sprzecznych interesach, jeżeli ci się na to zgodzą, oraz będą mogli uchylić tajemnicę zawodową za zgodą klienta. A adwokaci, którzy będą występowali tylko przed Sądem Najwyższym w sprawach kasacyjnych, będą wymagali jeszcze innych reguł. Grupa prawników wykonujących praktykę ogólną zetrze się w przegranej z góry walce z sieciowymi sprzedawcami z supermarketów.
Puszka fasoli, zaserwowana adwokatom i radcom prawnym, może jednak zaszkodzić także sądom i prokuraturze. Obywatele przyzwyczajeni do obsługi, rabatów, promocji, hostess i gadżetów, w podobnej, z ich punktu wiedzenia, rzeczywistości będą się domagali podobnych zachowań. Już dzisiaj oczekują w gruncie rzeczy tego, by sprawiedliwość była nieodpłatna - prawnicy i sądy mają się utrzymywać z innych źródeł (budżetu, zasiłków, wynagrodzeń płaconych przez państwo, może z dotychczas zgromadzonego majątku), a w sądzie ma być jak w bankach, sklepach i na poczcie.
Wg badania CBOS z marca 2011 r., aż 41 proc. obywateli było niezadowolonych z działania sądów. I nie wystarczy proste tłumaczenie, że niezadowoleni są ci, którzy przegrali. Rychło znajdą się politycy, którzy będą chcieli ułatwić wyborcom korzystanie z „usługi sprawiedliwości” i porównają ją do jakiejś konserwy. Już się zresztą tacy znaleźli. Sądy mają przecież być zarządzane przez menedżerów. A czy menedżer nie będzie przede wszystkim dążył do optymalizacji wyniku finansowego? Stąd już niedaleko do wytycznych, ile miesięcznie pozwów należy odrzucać, aby zmniejszyć koszty.
Oczywiście: i prawnicy, i sądy muszą wiele zmienić. Zaczynając od stosunku do obywateli. Kiedy podczas rozprawy zdenerwowanemu świadkowi zdarzy się wtrącić: „Proszę pani” lub „Proszę pana”, natychmiast zostaje skarcony krótkim warknięciem: „Do sądu, do sądu się mówi” – i ogłupiały obywatel nie wie, o co chodzi. Bo wszędzie jest już traktowany jako ktoś ważny, a w sądzie jako nikt.
Jak daleko mamy się jednak posunąć, aby zadowolić obywateli? Z jakich dotychczasowych zasad zrezygnować? Niedawno legendarny amerykański dziennikarz Carl Bernstein stwierdził, że mimo zmian technologicznych i spadku intelektualnych wymagań czytelników, jedno w zawodzie dziennikarza musi pozostać niezmienne - dążenie do przedstawienia prawdy i rzetelnej informacji. Dla prawników oznacza to nadal oddzielanie tego, co właściwe i dozwolone, od tego, co niedobre i zabronione, i jeszcze… tłumaczenie obywatelom, dlaczego. Ale żebyśmy nadal mogli to robić, nie wolno już przechodzić obojętnie obok puszek z fasolą w supermarkecie…
Jeśli chcesz zobaczyć cały artykuł zaloguj się lub zarejestruj
Komentarze
1
Dodaj komentarz
Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować. Kliknij tutaj, jeśli chcesz przejść do formularza logowania lub zarejestruj się.
01.04.2012
adwing3
Ngdy nie zapomnę tego doskonałego przemówienia Pana Mecenasa z ostatniego Zjazdu i jak długo stojąc go oklaskiwaliśmy...:)..