14.10.2014 - Maciej Czajka

Sudoku na ponad 400 osób, czyli Spartakiada Prawników okiem Organizatora

10 września 2014 roku, godzina 15.00 - to godzina „zero” – zaczynamy rejestrację. Po północy dostajemy maila: „Dzień dobry, uprzejmie informuję, że z uwagi na dogodne połączenie PKP planowany mój przyjazd nastąpi o godz. 13.00”. No cóż, cały czas się uczymy – godzina zero to ta godzina, którą wskazują uczestnicy, a nie nasze perfekcyjne założenia. Chcąc nie chcąc, otwieramy o 13.00 – elastyczność albo śmierć, to hasło które każdy organizator powinien mieć wypisane w sercu.

  • 0

  • Ocena:

    0

    (0)

Kiedy Poznańskie Koziołki ostatni raz tryknęły się na XXIV Spartakiadzie Prawników we wrześniu 2013 roku, koleżanki wracające ze stolicy Wielkopolski przyniosły dobre wiadomości – za rok Spartakiada zawita do Krakowa.

I tak to jeden z gabinetów sędziowskich, po godzinach, został na kolejny rok centrum operacyjnym Spartakiady 2014. Nie było problemu, aby centrum to zapełniło się prawnikami różnych zawodów – każdy znał kogoś, kto znał kogoś innego chętnego do pomocy. I tak stworzyliśmy kilkunastoosobowy zespół, który miał przygotować jubileuszowe spotkanie. Zasięgnęliśmy języka i informacji od poprzedników z Poznania i Olsztyna, ale i tak czuliśmy się jak saperzy na polu minowym. Przez pierwszych kilka miesięcy, pod dodającym otuchy i pomocnym patronatem Prezesa Sądu Apelacyjnego, poszukiwaliśmy sponsorów, negocjowaliśmy warunki, stworzyliśmy naszego Smoczka, układaliśmy listy dyscyplin, spieraliśmy się o paragrafy w Regulaminach, liczyliśmy koszty, aż wreszcie wczesną wiosną na horyzoncie pojawił się majaczący kształt oczekiwanej imprezy.

W maju stęskniony spartakiadowicz napisał na skrzynkę mailową Spartakiady 2013 w Poznaniu z pytaniem o to, kiedy wystartuje strona internetowa Spartakiady 2014 i do kiedy będą trwały zapisy. Był to znak, że na horyzoncie powinniśmy wkrótce ujrzeć tumany kurzu nadciągających uczestników. Uzbrojeni więc w organizacyjnego maila, stronę na FB i oczywiście naszą firmową – www.spartakiada2014.com.pl stanęliśmy w pełnym rynsztunku, aby zadowolić najbardziej wymagających i wybrednych. Ambitnie założyliśmy, że musimy zadbać o perfekcyjną organizację, porządek i konsekwencję, choć doświadczeni uczestnicy przestrzegali, że drugiej tak niesubordynowanej grupy prawników nie znajdziemy, bo spartakiada to dobra okazja do zabawy, a nie Mistrzostwa Świata. Mimo to mieliśmy ambicję. 

Tak więc staliśmy, staliśmy i staliśmy, oczekując niczym Wielki Mistrz pod Grunwaldem, a tu zapanowała jakaś podejrzana cisza.

Z niepokojem analizowaliśmy poprzednie Spartakiady: na każdej grubo ponad 500 uczestników, a tutaj w połowie lipca tylko 127 osób. 

Przecież wysłaliśmy prawie 800 indywidualnych maili, wszystkie sądy, rady, izby, prokuratury dokładnie zostały poinformowane. A tu tylko 127 osób!? Czy popełniliśmy jakiś strategiczny błąd? Kogoś obraziliśmy? Nie lubią Krakowa? Ktoś zorganizował konkurencyjną imprezę?

Nasi przyjaciele z Poznania uspokajali – wszyscy się zarejestrują ostatniego dnia terminu.

 

I rzeczywiście, nagle ruszyło tornado zgłoszeń. Uderzyło, co przecież mogliśmy przewidzieć jako koledzy prawnicy, w ostatni dzień instrukcyjnego terminu - 31 lipca, następnie osłabło, później znów zaatakowało i tak bez przerwy do dnia, kiedy pod wpływem zdesperowanych sędziów z AZS AWF postanowiliśmy zamknąć stronę z rejestracją (co i tak nie przeszkodziło odbierać i uwzględniać maili z prośbami o dopisanie do listy). 

 

Przygotowanie list startowych wskazywało, że większość z uczestników zapatrzyło się na tutejszą Świętą i nieobce są im umiejętności bilokacyjne, bądź też idąc w ślady klasyki gatunku kina przewidują wojnę klonów, startując jednocześnie w kilku konkurencjach. Musieliśmy więc nieco utemperować sędziów, którzy przygotowani na Igrzyska, wreszcie zrozumieli, że to spotkanie towarzyskie, a startuje się w tych konkurencjach, obok których właśnie się przechodzi. 

Życie na krawędzi regulaminu zgłoszeń, zwłaszcza dyscyplin drużynowych, sprawiało, że koleżanka odpowiedzialna za sport pisała maile, których nie wypada cytować, a które zaczynały się od zdania „czy ktoś coś wie o…. ?” Na przykład wtedy, gdy do drużyny zgłaszani byli zawodnicy nieistniejący, albo z nazwiskami tylko zbliżonymi do prawdziwych i to z różnymi obocznościami. Niestety nikt nie wiedział. 

Ja z kolei siadłem do największego sudoku na świecie. Ponad 400 osób zgłosiło chęć skorzystania z noclegów, ale zbyt proste byłoby zwykłe automatyczne przypisanie ich do poszczególnych pokojów. Ci co chcieli spać dwójkami oczywiście mieli swoje preferencje ( niektórzy pytali o dostępność „trójek”). A było one przeróżne. Zdarzało się nierzadko, że uczestnik wskazywał jako osobę towarzyszącą, kogoś kto się nie zgłosił. Nagminne były łańcuszki. Pan A wskazywał pana B, a ten pana C. Pojawili się też trzej panowie, którzy chcieli (każdy z osobna) spać z tym samym kolegą (który wskazał całkiem kogo innego). Dwóch mężczyzn wskazało tę samą kobietę, (która na początku chciała mieszkać z koleżanką, ale w końcu wybrała jednego z mężczyzn), a jedna uczestniczka długo się wahała, czy wziąć pokój z chłopakiem czy z koleżanką i co się stanie jeżeli w trakcie pobytu zmieniłaby zdanie, a trzecia osoba już będzie zakwaterowana z kim innym. Najlepiej, żeby można było położyć jeszcze obok siebie kolegów/koleżanki z drużyny oraz z województwa (to nie jest tożsame), a przecież na stronie obiecaliśmy, że kolejność zgłoszeń decyduje o zakwaterowaniu w podwyższonym standardzie. A kiedy wydawało się, że sukces jest blisko, przychodziły maile (jakby z rozmysłem, wiedząc na jakim jestem etapie pracy) z prośbą o zamiany.

Po tygodniu rozwiązywania sudoku, uwzględniania próśb i gróźb mailowych, także od współorganizatorów, z których niemal każdy miał znajomych niczym Królik, znałem wszystkie nazwiska uczestników na wyrywki i ich potrzeby (przynajmniej co do mieszkania). Niektóre prośby tak bardzo mnie angażowały, że nabierałem do tych nazwisk sympatii i antypatii. Zaczęły żyć dla mnie własnym życiem, a większość nadal żyje, ponieważ nie dane mi było (a szkoda) poznać osobiście osób je noszących.

Czym byłaby jednak spartakiada, gdyby oprócz pracy intelektualnej nikt nie wymagał od nas trochę fizycznej. Nieoceniony LIDL dostarczył palety z napojami, ale trzeba było je rozpakować. I tak złożywszy ostatni podpis pod wyrokiem (nawet oskarżony jakby skądś wiedział o tym, co się kroi i wystąpił z wnioskiem o dobrowolne poddanie się karze) stawiłem się, aby wraz z innymi członkami stowarzyszenia, którzy ad hoc mogliby w pełnym składzie (i z udziałem pełnomocników) przeprowadzić pokazową rozprawę w dowolnym sądzie, na kilka godzin zamienić się w anonimowego pracownika rozładowującego towar w supermarkecie.

W tym samym gronie rozkładaliśmy stoliki, dyrygowaliśmy banerami, liczyliśmy tam i z powrotem ilość potrzebnych medali, walczyliśmy o potrzebną ilość autobusów do Wieliczki na bal, zyskiwaliśmy przychylność mediów, trzymaliśmy kciuki za organizację posiłków i żeby druga, co do wielkości, impreza w historii Kopalni nie zakończyła się przedwczesnym porodem uczestniczki w 8 miesiącu ciąży.

Wreszcie po kilkunastomiesięcznym funkcjonowaniu Stowarzyszenia Spartakiada Prawników 2014, iluśtam formalnych i nieformalnych spotkaniach i obradach, setkach telefonów i kawałku zwykłej fizycznej pracy, o północy dnia poprzedzającego godzinę „zero” listy uczestników były gotowe, sędziowie przygotowani, pokoje też, stanowiska rejestracyjne zaopatrzone w pakiety startowe, banery rozwieszone, wolontariusze niczym żółte kurczaczki (takie wybraliśmy im koszulki polo) w pełnej gotowości. 

10 września 2014 roku, godzina 15.00 - to godzina „zero” – zaczynamy rejestrację.

Po północy dostajemy maila: „Dzień dobry, uprzejmie informuję, że z uwagi na dogodne połączenie PKP planowany mój przyjazd nastąpi o godz. 13.”

No cóż, cały czas się uczymy – godzina zero to ta godzina, którą wskazują uczestnicy, a nie nasze perfekcyjne założenia. Chcąc nie chcąc, otwieramy o 13.00 – elastyczność albo śmierć, to hasło które każdy organizator powinien mieć wypisane w sercu.

Co się działo przez kolejne dni wszyscy widzieliście.

Kiedy zaś opadł bitewny kurz aren sportowych i parkietów musieliśmy znów wrócić do naszych codziennych obowiązków zawodowych. Nie było to łatwe. W poniedziałek moja żona spotkała jednego ze współorganizatorów, który zapytał: „No jak tam Maciek, nie brakuje mu spartakiady….?”. 

Cholera, chyba trochę brakuje… dzięki Wam - uczestnikom i dzięki tym kilkunastu osobom, z którymi tak intensywnie pracowaliśmy nad organizacją. To była super zabawa. Zgodnie pociągnęliśmy wózek z napisem Spartakiada ustawiając go wprost na drodze krajowej nr 7 w kierunku „na Warszawę”.

 

Koledzy i koleżanki ze Stolicy – czas na Was.

 

PS I.  Następnego dnia po zakończeniu Spartakiady – 15 września o godz. 16:46 dostaliśmy maila: „Witam, Proszę o informację czy mogę jeszcze zgłosić swój udział w Spartakiadzie ? Pozdrawiam” tu imię i nazwisko oraz numer telefonu. Mamy więc już pierwsze zgłoszenie na XXVI Spartakiadę Prawników w Warszawie.

PS II. Nasze Stowarzyszenie nadal działa – może się jeszcze przyda za kilka lat, aby powtórzyć jesienne spotkanie w Krakowie.

Maciej Czajka YZMA

 

  Gilarski

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcia: Piotr Gilarski 

 

Komentarze

  • 0

  • Ocena:

    0

    (0)

Brak wpisów. Bądź pierwszym, który skomentuje!

Dodaj komentarz